Północe powietrze
intensywnie wpływało na moje płuca podczas treningu. Było inne, niż na
wschodzie. Bieganie było dla mnie czystą radością, niemal codziennie
skłaniało mnie do wyjścia z domu i spędzenie czasu na zewnątrz. Mimo
włosów stojących we wszystkie strony i szybkiemu poceniu się, lubiłam
to.
Przez pierwsze
trzy tygodnie robiłam to samodzielnie, potem dołączyła do mnie nowo
poznana w pracy Natalie. Sama sobie nie wierząc, to właśnie ja jako
pierwsza zapoczątkowałam tę znajomość, która o dziwo okazała się
sukcesem. Sprawiała, że czułam się sobą.
Neah Bay było miejscem, którego od dawna szukałam. Życie od zawsze dawało mi w kość.
— Mój Boże,
czasami żałuję, że nie poszłam na studia. Zamiast teraz harować jak wół,
mogłabym spokojnie uczyć się socjologii — powiedziała Natalie któregoś
dnia, podczas piętnastominutowej przerwy.
Nie odpowiadając
jej, uśmiechnęłam się tylko i zaczęłam biec dalej. Nie byłam
niegrzeczna, ale kondycja Natalie okazała się widocznie gorsza od mojej.
W Nebrasce również dużo czasu poświęcałam na wysiłek fizyczny.
Traktowałam to jak izolację od współczesnego świata i spędzenie kilka
chwil w świecie lasu pachnącego mchem i porannej rosy. Nigdy nie
uważałam tego za przymus.
Zawsze żegnałyśmy
się na wilgotnym asfalcie przy przystani. Jednocześnie ona, jak i ja,
miałyśmy blisko do domu, jednak w przeciwnych kierunkach. Natalie
mieszkała w bardziej zabudowanej okolicy miasteczka, a ja w biedniejszej
i zdecydowanie tańszej, gdzie gościli najmilsi ludzie, jakichkolwiek w
życiu znałam.
— Dzień dobry, Sienno — powiedziała sąsiadka, kiedy znalazłam się na ganku mojego mieszkania.
Powitałam ją
serdecznym uśmiechem i kiwnięciem głowy. Weszłam do środka i pierwsze,
co zrobiłam, to zdjęłam z siebie przepoconą koszulkę. Nie śpiesząc się,
wzięłam leniwy prysznic, myśląc co zrobić w ciągu dnia. Była niedziela i
w końcu mogłam się cieszyć wolnym po całym tygodniu ciężkiej pracy.
Ubrałam szarą,
wciąganą bluzę i czarne legginsy. Nie miałam większej ochoty na
spędzenie aktywnie godzin, jednak nie zamierzałam lechuniować na
kanapie. Po wyschnięciu włosów, związałam je gumką i kolejny raz wyszłam
z domu.
Pani Jade nie było
już w ogródku, miała swoje lata i od czasu do czasu wychodziła z domu,
by posiedzieć na tarasie, jednak szybko rozwiązując krzyżówki nudziła
się, więc wracała do środka. Nie raz częstowała mnie swoim najlepszym
pod słońcem plackiem owocowym. Po śmierci swojego męża, mieszkała sama,
jedyne, co wiedziałam, to że jej syn pracuje w Kanadzie i rzadko ją
odwiedza.
Przy przystani
była mała restauracja, chociaż wolę nazywać ją pubem, do której często
chadzałam i odwiedzałam pierwszą osobą spotkaną podczas wprowadzania się
do Neah Bay, Stevena. Jak na barmana, tryskał niesamowitą energią o
której marzyłam od miesiąca. Był niewiele starszy ode mnie, a
traktowałam go jak najlepszego przyjaciela.
— Sienna, skarbie!
— powitał mnie swoich pięknym i szczerym uśmiechem. Podeszłam bliżej i
przytuliłam go przez bar. — I oto moja mała ikona piękna! Co tam u
ciebie?
— Widzieliśmy się
wczoraj, Stev, nic nowego się nie wydarzyło — pokręciłam głową. —
Chociaż, moja droga sąsiadka wytrzymała dzisiaj na tarasie dłużej niż
wczoraj. A co się działo w barze od czasu mojej ostatniej wizyty?
Stev tylko
wzruszył ramionami. Był ciemnoskórym, dwudziestosześcioletnim mężczyzną
mieszkającym w Neah Bay od urodzenia, który twierdził, że tu jest jego
miejsce na ziemi i nigdzie nie chce wyjeżdżać.
— Szacunek dla niej — zaśmiał się. Zabrał się za przygotowanie mojego ulubionego napoju, jednocześnie śpiewając piosenkę Eye Of The Tiger lecącą z radia.
— Szacunek dla niej — zaśmiał się. Zabrał się za przygotowanie mojego ulubionego napoju, jednocześnie śpiewając piosenkę Eye Of The Tiger lecącą z radia.
Jak na nadzielę
przystało, w restauracji było sporo ludzi, raczej przyszli zjeść smaczny
obiad, a nie się napić przy barze, przy którym siedziałam sama.
Steven podał mi szklankę soku mango, dla siebie również zrobił i wypił razem ze mną.
— Od kiedy możesz pić w pracy? — zaśmiałam się. — Gdyby szef cię teraz zobaczył, jeszcze na koszt pubu, to wywaliłby cię na zbity pysk.
— Od kiedy możesz pić w pracy? — zaśmiałam się. — Gdyby szef cię teraz zobaczył, jeszcze na koszt pubu, to wywaliłby cię na zbity pysk.
Przewrócił oczami i udawał jak bardzo delektuje się pysznym drinkiem.
— Za pół godziny
mamy ważnego klienta i nie będę umiał spojrzeć mu w oczy na trzeźwo. —
wyjaśnił swoje zachowanie, a ja zmarszczyłam czoło. Nigdy się tak nie
zachowywał, najczęściej był zabawny dla gości i nigdy nie pił w pracy.
— Kim on jest, że aż musisz być pijany? — zapytałam zaciekawiona.
Stev spojrzał na mnie spod swoich gęstych rzęs i głęboko westchnął. Nie miałam pojęcia, co to może oznaczać.
— Jest dość, no
cóż — zatrzymał się na kilka sekund, szukając odpowiedniego słownictwa —
specyficzną osobą. Lepiej mu nie podpaść, a zwłaszcza ktoś taki jak ja.
— Wytłumaczył. — Jeśli się mu narażę, równie dobrze od razu mogę sam
się załatwić, nim on to zrobi.
Mówił o tym
kolesiu w taki sposób, jakby był to największy zbrodniarz stanu, który
wybił wszystkich mieszkańców małych wiosek.
— Trochę mnie przestraszyłeś — wyznałam.
Uśmiechnął się do mnie lekko i pokręcił głową. Zmrużyłam oczy i dopiłam sok.
— Normalnie strach się bać — wyszeptał bardziej do siebie, niż do mnie.
Westchnęłam i
postanowiłam zmienić temat, zanim chłopak całkowicie się załamie i
zacznie planować swoją szybką i bezbolesną samobójczą śmierć.
— W przyszły
weekend chcę pojechać do Port Angeles na zakupy — wtrąciłam. — Muszę w
końcu odnowić moją garderobę. Ubieram się jak stara babcia i niedługo
moja droga sąsiadka zapyta się, czy może pożyczyć ode mnie tą koszulkę,
bo jest jej w guście.
Stev dalej pijąc swojego drinka zakrztusił się, ale kiedy nad sobą zapanował, wybuchnął gromkim śmiechem. Swoim zachowaniem przykuł uwagę kilku osób siedzących przy stolikach, więc uderzyłam go w ramię, by się uspokoił.
Stev dalej pijąc swojego drinka zakrztusił się, ale kiedy nad sobą zapanował, wybuchnął gromkim śmiechem. Swoim zachowaniem przykuł uwagę kilku osób siedzących przy stolikach, więc uderzyłam go w ramię, by się uspokoił.
— To nie jest
śmieszne, Stevenie! — powiedziałam doniośle, tłumiąc chichot. — Jeśli
dalej tak pójdzie, to umrę jako stara panna i nigdy nie urodzę dzieci!
— Przepraszam,
ale nie mogę przestać. Jesteś po prostu najlepsza — wyznał, ocierając
oczy, od czasu do czasu wciąż się śmiejąc. — No, ale racja. W takich
ciuchach o przystojniaku możesz zapomnieć. Ale wiesz — przetrwał na
moment — dla niektórych wygląd nie ma znaczenia. Szczególnie dla chudych
i pryszczatych graczy w LoL'a. Chcę być chrzestnym waszych dzieci!
Nie wiedziałam, czy znów zacząć się śmiać, czy wylać mu dzbanek wody z cytryną w twarz.
— A mam ci przypomnieć, że ty również jesteś singlem, który pije ze swoją przyjaciółką w godzinach pracy? — docięłam.
Ten tylko
prychnął. Wiedziałam, że to trochę dobiło, gdyż Steven był bardzo
staromodny i czekał na właściwą dziewczynę, a nie oglądał się za
wszystkim, co ma cycki. Czasami miałam ochotę zabrać go do jakiegoś
klubu w Port Angeles, by poznał kogoś odpowiedniego, ale zawsze
odmawiał.
Kiedy
przypomniałam sobie, jak patrzył mi prosto w oczy, podczas opowiadania
jakiej głębokiej miłości szuka, zacisnęłam zęby. Dla niego była to
bardzo ważna i delikatna kwestia. Przesadziłam.
— Więc — chciałam
natychmiast zmienić temat, by jeszcze bardziej go nie dołować i
pogłębiać mojego poczucia winy — Chciałbyś jechać ze mną? Ty zawsze
wybierasz idealne ubrania!
Przełknęłam
ślinę, przyglądając mu się z uwagą. Ciemne włosy z lekko kręconymi
końcówkami co chwilę znajdowały się na jego czole. Był przystojny, nawet
bardzo. Gdyby się postarał, dość szybko znalazłby swoją drugą połówkę.
Jednak on zachowywał się, jakby bardziej czekał, a nie szukał, co mnie
martwiło. Nie miałam dużego doświadczenia w podrywaniu facetów, ale to
raczej on powinien zrobić ten pierwszy krok, a nie odwrotnie.
Spojrzałam w jego czarne oczy, oczekując odpowiedzi.
Ten tylko kiwnął
głową, ale nic nie powiedział. Chwycił moją szklankę, razem ze swoją,
odstawił na zapełnioną już tacę i zniknął z nią na zapleczu. Świetnie,
to był właśnie ten moment, kiedy się na mnie obrażał, a ja siedziałam
sama i jedyne co mogłam zrobić, to obwiniać się za swoją głupotę. Nie
stroił fochów o byle co, więc trochę się zmartwiłam.
Oparłam się
łokciem o bar. Wiodłam palcami po nienagannie blacie wyczyszczonym przez
Stevena. Uniosłam głowę i nie mogąc dłużej czekać na powrót
przyjaciela, poszłam do łazienki. Tam obmyłam wolną od makijażu twarz
zimną wodą. Nie miałam ochoty na nic innego.
Spojrzałam na swoje obicie w lustrze i westchnęłam. Małe włoski przy
czole były najbardziej irytującą rzeczą na świecie. Nieważne, jak
często będę je poprawiać, zawsze będą odstawać. A wilgotne powietrze
jeszcze bardziej pogarszało sprawę.
Włożyłam ręce w
głęboką łączoną kieszeń bluzy i wyszłam z łazienki. Wyglądałam jak
typowa dresiara, która nienawidzi siebie i całego świata, co było trochę
zabawne. Nie wiem dlaczego chciałam, żeby ludzie mnie tak odbierali.
Chyba naprawdę muszę umówić się na wizytę u specjalisty.
Kiedy spojrzałam
na bar, zauważyłam, że Stev już jest na swoim stanowisku. Był
niesamowicie spięty, widziałam to na jego plecach przez materiał białej
koszuli. Przecierał szklanki ręcznikiem, by jeszcze bardziej się
błyszczały, a robił to bardzo nerwowo. Przypomniałam sobie to, co
wcześniej mówił i obawiałam się, że ów tajemniczy i niby taki
przerażający klient ma niedługo nadejść.
Usiadłam przy
nim, lekko poskoczył, gdy mnie zobaczył, ale szybko się uspokoił.
Uśmiechnęłam się do niego lekko, co było aktem przeprosin za moją
ostatnią odzywkę o jego samotności. Za nic w świecie nie chciałam się z
nim kłócić.
— Będzie za pięć minut — wyszeptał do mnie.
— Pięć minut? Aż taki jest punktualny? — zapytałam, marszcząc czoło.
— Pięć minut? Aż taki jest punktualny? — zapytałam, marszcząc czoło.
Steven wzruszył
ramionami, nie komentując tego. Czyli to oznaczało prawdę. Co to był za
koleś, że mój najlepszy przyjaciel się go bał? Czyżby był winien mu
jakąś kasę, albo jakoś mu podpadł? Głupio mi było go o to zapytać przez
tę całą poprzednią akcję.
Zaczęłam
przypatrywać się jego pracy. Był kelnerem i barmanem z powołania. Z
tego, co mi opowiadał, od zawsze to robił. Uwielbiał kontakt z ludźmi,
niemal z każdym umiał się zaprzyjaźnić. Wystarczał tylko jego szeroki
uśmiech i równe, białe zęby, a każdy był nim oczarowany.
Miał zwinne,
wyćwiczone palce i zadbane dłonie. Zerknęłam na moje. Pozbawione lakieru
do paznokci, prosiły się o kosmetyczkę i naprawdę dobry krem do rąk.
Nie żebym o siebie nie dbała, ale Stev po prostu pracuje w lepszym
zawodzie ode mnie. To ja odwalam tą brudną robotę, czyli mycie pokoi i
toalet. Skąd moja szorstka skóra na dłoniach.
— Są — z zamyślenia o kremach wyrwał mnie zdenerwowany głos ciemnoskórego.
— Są — z zamyślenia o kremach wyrwał mnie zdenerwowany głos ciemnoskórego.
Podniosłam głowę i
odwróciłam się w kierunku wzroku Stevena. Wpatrywaliśmy się w otwierane
drzwi jak oniemieli. Poczułam powiew chłodnego powietrza na odkrytych
kostkach nóg.
Do środka weszło
dwóch mężczyzn, odstawionych jak dumne strusie. Wyglądali, jakby szli na
wesele, a nie na wypicie drinka przy barze w Neah Bay. Prychnęłam. Nie
wyglądali na miłych gości. Byli wysocy i równie muskularni, co Steven.
Każdy by to dostrzegł, nawet przez ich ubranie. Nie patrzyli na nas,
tylko wędrowali wzrokiem po całym lokalu. Po kolei oglądali każdego
jedzącego obiad klienta. Gdy w końcu na nas spojrzeli, posłali Stevenowi
dziwaczne spojrzenie. Modliłam się, żeby nie spędzili tutaj dużo czasu.
Kiedy zaczęli
iść w naszą stronę, miałam ochotę zemdleć. Wyglądali jak goryle, mogliby
mnie zgnieść jak irytującego robaka. Wpadło mi do głowy, że to mafia,
ale co by robiła na takim odludziu? Nie ma tutaj nawet pięciu tysięcy
mieszkańców, a Port Angeles jest prawie sto kilometrów stąd, przez całą
drogę otaczają nas lasy i ocean.
— Steven Glines — wstrzymałam oddech, gdy powiedzieli jego imię i nazwisko. Kim oni do cholery byli? — Kopę lat.
Ciemnoskóry
wzdrygnął się, wyglądał jakby się bał. Miałam ochotę przeskoczyć przez
bar i mocno go przytulić. Choć ja również lekko się ich obawiałam.
— Dokładnie, kopę lat — wyszeptał nerwowo.
Boże, dopomóż.
— Wybacz najście
w czasie twojej... pracy, jednak inny termin nie pasował alfie. Czy
jesteś gotowy na rozmowę z nim? Raczej myślę, że twój przełożony nie
będzie miał problemu z godziną przerwą od baru.
Prawie
zakrztusiłam się własną śliną. Udawałam, że jestem zwykłą klientką w
spokoju pijącą drinka, by nie wypaść na wtrącającą się w nieswoje
sprawy. Niby gdzie chcieli go zabrać na godzinę? I niby na jakiej
podstawie jego szef nie będzie miał z tym problemu? Może to rzeczywiście
jest mafia.
— Oczywiście —
spojrzałam zszokowana na Stevena. Czy on właśnie się na to zgodził? Jezu
Chryste, on naprawdę ma zamiar z nimi gdzieś wyjść!
— Bardzo się cieszymy. Zatem ruszajmy. Alfa czeka w samochodzie.
Stev zdjął
zapaskę kelnerską i wyszedł z baru. Chwilę później cała trójka zniknęła
mi z oczu. Próbując się opanować, położyłam pieniądze za nich za barem
tak, by żaden klient przypadkiem ich nie wziął i podniosłam cztery
litery. Nie mogłam bezczynnie siedzieć w barze i i czekać na
przyjaciela. Gdy stałam przez drzwiami restauracji, zauważyłam, jak
wsiada do czarnego SUVA, który po chwili odjechał w kierunku lasu.
Zostałam w kropce. Nie miałam przy sobie ani samochodu, ani nawet marnego roweru, więc nie mogłam za nimi pojechać.
Nie wiem, ile tak
dokładnie stałam, zanim zrobiłam krok. Postanowiłam, że nie wrócę do
domu z niepewnością, dlatego przeszłam przez ulicę i usiadłam na
schodach jakieś kamienicy naprzeciwko baru. Było chłodno, ale nie na
tyle, żebym nie wytrzymała w dresowej bluzie z czerwonym logiem
Uniwersytetu Nebraski.
Wyjęłam komórkę z
kieszeni i przejrzałam wszystkie znane mi stronki. Po upływie prawie
dwóch godzin, zaczęło się ściemniać, co równało się ze spadkiem
temperatury. Nie mogłam ryzykować chorobą nerek od zimnego betonu,
dlatego wstałam i ruszyłam w stronę domu.
Byłam przed moim
mieszkaniem po piętnastu minutach. Znalazłam klucze w bluzie, ale kiedy
próbowałam przekręcić klamkę, okazała się otwarta. Syknęłam. Mój dom był
niezakluczony i gotowy dla każdego złodzieja.
Niepewnie weszłam
do środka, po drodze szukając czegoś, czym w razie konieczności,
mogłabym się obronić. Przeklęłam pod nosem na swoją schludność, gdyż nic
takiego nie znalazłam. Światło w salonie był zapalone, a telewizor
głośno chodził. Przełknęłam ślinę i na palcach, powoli zaczęłam iść w
tamtą stronę. Przechyliłam się i kątem oka zajrzałam na środka. Klucze i
telefon trzymane w dłoniach, natychmiast wypadły mi z rąk, kiedy
zobaczyłam na moim brązowym dywanie półżywe ciało Stevena.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz